Zachar Prilepin – przypisy do zycia

Pisarz sredniego pokolenia literackiego w Rosji. Nominowany do wielu nagrod, zdobywca miedzy innymi rosyjskiego Bookera. W Polsce ukazala sie nakladem wydawnictwa Czarne jego powiesc „Sankja”. Prosze Panstwa, bialo-czerwoni i kolorowi: Zachar Prilepin.

W swojej ksiazce z 2006 roku Zachar Prilepin sportretowal synow rosyjskiej „gleby”, wspolczesnych rewolucjonistow, osieroconych intelektualistow, ekstremistow… – jak nazywa sie czlonkow Partii Narodowo-Bolszewickiej (faktycznie dzialaja oni pod wodza Eduarda Limonowa [wlasc. E. Sawienki] – pisarza, poety, polityka, dziennikarza – redaktora naczelnego gazety partyjnej „Limonka”, znanego w Polsce z ksiazki To ja, Ediczka, a ucielesnionego w powiesci w osobie Kostienki). Autor podglada i analizuje fenomen dzisiejszych mlodych buntownikow (poruszajacych sie po przestrzeni bez mezczyzn-ojcow lub „pod nieobecnosc mezczyzn”), aktywistow politycznych walczacych o realizacje swojej wizji ojczyzny. Probuje ukazac przemiany w swiadomosci „nowego” pokolenia Rosjan. Tworzy narracje mogaca konkurowac albo wspolgrac z naczelnymi rosyjskimi prozaikami, jakich znaja Polacy: Wiktorem Jerofiejewem (Rosyjska apokalipsa, Sad ostateczny), Wiktorem Pielewinem (Omon Ra i inne opowiesci), Wladimirem Sorokinem (Dzien oprycznika). Daje intelektualna i estetyczna alternatywe dla przekornych historii o zamachowcach Imperium (Zla) i mentalno-ideowej rewolucji mlodych pokroju znanej juz nad Wisla Alonki Partyzantki Kseni Bukszy.

Oto ja

Autobiografizujaca Sankja przedstawia losy tytulowego chlopaka, ponad dwudziestoletniego Saszy Tiszyna, czlonka-bojowkarza opozycyjnej partii. Jest opowiescia o jego dojrzewaniu – zarowno duchowym, jak i politycznym, o przemianie chlopaka w mezczyzne, ktory zamykajac ksiege ze „scenami z prowincjonalnego zycia”, wkracza w mlodosc/dojrzalosc w brutalnej przestrzeni miejskiej, gdzie czeka walka o przetrwanie wsrod (zlo)wrogich sil. To tez historia o zmierzaniu Saszy do Wielkiego Wydarzenia, ktore – jak chcialby bohater – zmieni na zawsze i jego, i Rosje.

Mac

Sankja – tak glownego bohatera ksiazki nazywaja jego mieszkajacy na wsi dziadkowie. Jednak to zdrobnienie, sugerujace miekki charakter, moze byc mylace. Sasza jest agresywnym intelektualista, czlonkiem „partii ekstremistycznej”, a wokol niego nie brakuje takich jak on: „madrych, gniewnych i kochajacych ojczyzne”. W imie tej milosci wylewaja na glowe prezydenta pomyje albo niszcza w trakcie manifestacji pol miasta. Prilepin probuje pokazac, co kieruje mlodymi zbuntowanymi – bo nie jest to ani chuliganstwo, ani mlodziencza negacja zastanego, tylko „ich prawda, wiara i nadzieja”. I wielka milosc do „matki Rosji”.

Sankja korzysta ze wzorca powiesci rozwojowej, ale siega tez po tradycje realizmu rozliczeniowego – formalnie i duchowo jest bliska wielkim narracjom rosyjskim. Odnosi sie jednak do dzisiaj odczuwanej (bolesnie) mlodosci, mowiac o szorstkiej przyjazni i szarej milosci, o obowiazku, poswieceniu. Na drugim planie widzimy zas tonaca w blocie rosyjska wies i nowe, „zlote” spoleczenstwo.

Krag dusz, rosyjski duch a bies

Rosyjscy krytycy porownywali Sankje do Matki Maksyma Gorkiego. Podobnie jak klasyczna powiesc nadwornego pisarza Stalina i ta opowiadala im dzieje czlowieka, ktory pragnie wysadzic swiat, ktory zna. (Wielbiciele Podziemnego Kregu nakreconego na podstawie Fight Clubu Chucka Palahniuka i tutaj doszukiwali sie „zachodniokulturowych” analogii). W „powiesci rewolucyjnej” Aleksieja M. Pieszkowa znaczaca postacia jest rowniez (pozornie obecna jedynie w tle) matka. Niektorzy porownuja Prilepina do Fiodora Dostojewskiego – psychologia postaci i gesta, mroczna atmosfera przypomina im tworczosc autora Biesow czy Zbrodni i kary. Inni wskazywali na Isaaka Babla (Armia konna, Dziennik 1920) jako bliskiego wspolczesnemu autorowi klasyka prozy, gdyz Prilepin pisze inteligenckim rosyjskim a krotkimi zdaniami, zgodnie z Bablowska formula, mowiaca, ze „nic nie dziala na czytelnika lepiej niz dobrze postawiona kropka”. Wsrod nawiazan i intertekstualnych tropow pojawia sie tez Mloda Gwardia Aleksandra Fadjejewa.

Jak widac, wielu mogl miec Rosjanin inspiratorow albo mistrzow. Zdaje sie jednak – co potwierdza(ja) tlumacz(e) – ze proza Zachara Prilepina najbardziej podobna jest do prozy… Zachara Prilepina. I to chyba wystarczajaca rekomendacja. Bo Zachar Prilepin jest swietnym pisarzem. Nie tylko podlug siebie!

Fragment powiesci – Sankja

Rozdzial pierwszy

Nie wpuscili ich na trybune.

Sasza patrzyl pod nogi: oczy zmeczyly sie czerwonymi plachtami i szarymi mundurami.

Czerwone migalo blisko, dotykalo twarzy, czasem wonialo zapachem zlezalej tkaniny.

Szare stalo za ogrodzeniem. „Poborowi”, identyczni, niewysocy, zakurzeni, sciskajacy ociezale dlugie palki. Milicjanci z napietymi, sinymi ze zdenerwowania twarzami. Nieodzowny oficer drwiaco i wyzywajaco patrzyl w tlum. Jego bezczelne dlonie – na gornej belce ogrodzenia oddzielajacego demonstrantow od strozow porzadku i od calego miasta.

Kilku wasatych podpulkownikow – mozna bylo sie domyslic obfitych brzuchow pod ich kurtkami. Gdzies powinien byc jeszcze pulkownik, najwazniejszy i najdzielniejszy.

Sasza za kazdym razem probowal zgadnac, jaki tym razem bedzie najwazniejszy kierownik mitingu opozycji, odpowiedzialny za porzadek. Czasem byl to suchotnik, o ascetycznej twarzy, ze wstretem ganiajacy otylych podpulkownikow. Czasem sam byl jak podpulkownicy, tylko jeszcze wiekszy, jeszcze ciezszy, a przy tym – bardziej zwawy, bardziej energiczny, z czestym usmiechem na twarzy, z mocnymi zebami. Zdarzal sie jeszcze trzeci typ – calkiem malutki, niczym grzyb, ale blyskawicznie przemieszczajacy sie za szeregami milicji na predkich nozkach…

Jak dotad nie zauwazyl ani jednego wlasciciela pulkownikowskich gwiazdek.

Nieco dalej, za ogrodzeniem, brzeczaly i piszczaly samochody, bezustannie kolysaly sie ciezkie drzwi do metra, klebili sie zakurzeni bezdomni, ze skupieniem ogladajac szyjki butelki. Czlowiek z Kaukazu pil lemoniade, obserwujac demonstracje zza plecow milicjantow. Sasza przypadkiem napotkal jego wzrok. Kaukaziec odwrocil sie i poszedl sobie.

Sasza zauwazyl stojace zaraz za ogrodzeniem autobusy, oznaczone herbem zebatego zwierza. Okna autobusow byly zasloniete, zaslonki czasem poruszaly sie. Ktos tam siedzial. Czekal zeby wyjsc, wybiec, sciskajac w twardej piesci krotka, gumowa palke, szukajac, kogo by tu uderzyc ze zloscia, z rozmachem i powalic na ziemie.

– Widzisz? – zapytal Sasze Wienka, niewyspany, skacowany, z oczami rozplywajacymi sie jak rozgotowane pierogi.

Sasza kiwnal glowa.

Nadzieja na to, ze na demonstracje nie przybedzie specnaz , byla niewielka i nie ziscila sie.

Wienka usmiechal sie, jakby z autobusu mialy zaraz wyleciec biesy w ciezkich helmach.

Sasza ruszyl bez celu w tlum, ktory zagnano za ogrodzenie.

”Zebrali jak zadzumionych…”

Ogrodzenie zestawiono z dwumetrowych sekcji, wzdluz ktorych, w rownych odstepach, stali ludzie w mundurach.

Wienka poszedl w slad za Sasza. Ich kolumna znajdowala sie po drugiej stronie placu i juz bylo slychac czysty glos Jany, ustawiajacej chlopakow i dziewczyny.

Wiekszosc z tych ludzi, na ktorych Sasza spogladal i ktorych tracal przechodzac, wygladalo brzydko i biednie. Prawie wszyscy byli nieprzyjemnie i wyraziscie niemlodzi.

Zachowywali sie, jakby byli skazani na zaglade, jakby tu przyszli ostatkiem sil i tu chcieli umrzec. Na portretach, ktore przyciskali do piersi, widnieli wodzowie, a wodzowie byli ewidentnie mlodsi od wiekszosci tych, ktorzy sie tutaj zebrali. Migala miekko usmiechnieta twarz Lenina, powiekszony obrazek, ktory Sasza pamietal z elementarza. Wyplywala na podrygujacych, starczych rekach spokojna twarz nastepcy Iljicza. Nastepca byl w czapce i pagonach generalissimusa.

Wciskano im gazety, wydrukowane na cienkim papierze. Sasza odmawial, Wienia odgryzal sie wesolo.

Cale to wydarzeniem, jak zwykle, wywolywalo mieszanine zalu i tesknoty.

Dwa-trzy razy do roku, kilkaset, moze nawet kilka tysiecy ludzi zbieralo sie na tym placu, w jakiejs niewyjasnionej pewnosci, ze ich zalosne zgromadzenia przyczynia sie do upadku znienawidzonej wladzy.

Przez te lata, ktore uplynely od burzuazyjnego przewrotu demonstranci zestarzeli sie ostatecznie i nikogo juz nie przerazali.

Cztery lata temu byly oficer i co godne uwagi: filozof, madrala, oryginal, Kostienko, po raz pierwszy sprowadzil na plac tlum zuchwalych i zlych mlodziencow, nie calkiem rozumiejacych, co robia wsrod czerwonych sztandarow i niemlodych ludzi.

Przez te kilka lat dzieciaki podrosly i staly sie znane dzieki swym zuchwalym akcjom i glosnym zadymom.

Obecnie w partii Kostienki zebralo sie tylu zawadiackich chuliganow, ze wiec zdecydowano sie opasac zelaznym ogrodzeniem. Zeby nie wychlusnelo…

Krzepcy staruszkowie, ktorych mijali Sasza i Wienia, spogladali na nich z zainteresowaniem, nadzieje i lekkim powatpiewaniem.

Na trybunie statecznie przytupywal deputowany patriotycznej frakcji parlamentarnej. Z daleka bylo widac jego rozowa, gladka twarz dobrze odzywionego czlowieka, tak rozna od twarzy tych, ktorzy stali obok – szarych i niespokojnych.

Deputowany byl w czarnym palcie, drogiego kroju. Zdjal barania czapke i stal przed ludem z odkryta glowa. Ktos z czeladzi, tloczacej sie za deputowanym, trzymal czapke w rekach.

Pod trybuna rozwieszono transparenty z niedorzecznymi napisami, ktore nikogo nie moglyby pobudzic do dzialania.

Sasza czytal, marszczac sie.

Nie pozwolili im wystapic, tlumaczac sie brakiem czasu i uprzejmie poprosili, zeby nie blokowali schodow na trybune. Sasza, stojac na przedostatnim stopniu, patrzyl w gore na organizatora. Organizator demonstracyjnie udawal, ze jest niezwykle zajety:

– Chlopaki, dobra, nastepnym razem.

– A co tam z Kostienka? -juz schodzac uslyszal Sasza basowy, wyrazny glos deputowanego. Deputowany zauwazyl czerwona opaske z agresywna symbolika na rece Saszy i zadal to pytanie organizatorowi, ktory z ulga odwracal sie od Saszy.

– Siedzi – donioslo odpowiedz, w glosie dzwieczala nutka zlosliwosci, ktora zreszta, zniknela w mgnieniu oka, gdy deputowany zabasowal z rozdraznieniem:

– Wiem, ze siedzi.

– Mowia, ze dostanie pietnascie lat – pospiesznie i powaznie, juz z troska o los Kostienki, dopowiedzial organizator.

Przez te kilka chwil trwania tej rozmowy, Sasza stal bez ruchu, na stopniach waskich schodow, zupelnie otwarcie podsluchujac. Stopien nizej czekala na niego starsza kobieta, ktora wchodzila na trybune.

– No, zejdziesz, czy nie? – zapytala nieuprzejmie.

Sasza zeskoczyl ze schodow na asfalt.

– W dole sobie pokrzyczycie – powiedziala juz w slad za Sasza. – Za wczesnie wam jeszcze na trybuny…

Wienka, ktory czekal na Sasze na dole, domyslil sie wszystkiego i o nic nie pytal. Chyba bylo mu obojetne czy puszcza ich na trybune czy nie.

W kieszeniach Wieni przesypywalo sie kilkadziesiat petard. Czasem wyciagal jedna i obracal przed twarza, prawie jakby nie wiedzial, co to.

– Masz ognia? – zapytal Wienia Saszke.

– Mowilem ci…

– Tak? – usmiechnal sie Wienia z zaklopotaniem. – A co mowiles?

Znow wyszli z tlumu do swojej, juz sformowanej kolumny.

Jana, czarnowlosa, w krotkiej, gustownej kurteczce, z kapturem i rekawami obramowanymi futrem, chodzila wzdluz szeregow, wykrzykujac rozkazy. Miala niebieskie dzinsy, lekko rozdarte u dolu, wygladala czarujaco.

Sasza wiedzial, ze byla kochanka Kostienko.

Tak, Kostienko siedzial w wiezieniu, pod sledztwem. Zawineli go za zakup broni, ledwie kilku automatow, a oni, jego sfora, jego trzoda, jego wataha – stali nerwowymi szeregami, twarze w czarnych opaskach, czola spocone, oczy oszalale.

Niepojeci, dziwni, mlodzi ludzie, wyluskani po jednym z calego kraju, polaczeni nie wiadomo czym, jakims znakiem, karbem, postawionym na nich przy urodzeniu.

Gdzies tu byl Matwiej, ktory kierowal partia podczas nieobecnosci Kostienki. Ale Matwiej dzis nie stal w kolumnie, obserwowal z boku.

Jana podniosla megafon do ust i machnela reka.

Jej glos w mgnieniu oka rozpuscil sie w jednym krzyku, pozostala dzwieczac jedynie pierwsza, warczaca, brzeczaca litera.

Sasza jeszcze stal obok szyku, szukajac swojego miejsca, ale juz jego mloda paszcza byla rozdziawiona we wrzasku. Katem oka widzial golebie, ktore przerazone zbiegaly z asfaltu; nerwowo szarpiacego sie oficera, stojacych za ogrodzeniem „poborowych”, ktorzy od razu zaczeli chwytac palki ociezalymi rekoma. – Sasza krzyczal razem ze wszystkimi i oczy jego napelnialy sie ta niezbedna dla krzyku pustka, ktora przez wszystkie wieki poprzedzala atak. Bylo ich siedmiuset i krzyczeli slowo „Rewolucja”.

– Tiszyn! – machneli mu reka. – Chodz tu!

Stanal w pierwszym rzedzie, na skraju, z lewej, razem z Wienia, ktorego skacowane oczy, jeszcze niedawno podobne do rozgotowanych pierogow, zrobily sie czerwone, prawie przypalone, jakby ktos polozyl je na rozgrzanej patelni.

– Idz stad babciu! – smial sie Wienia.

Kolo szeregu stala staruszka i kiedy szyk na kilka mgnien oka zamilkl, Sasza uslyszal jej glos, widocznie juz nie pierwszy raz powtarzajacy jedno i to samo:

– Durnie! Prowokatorzy! Wasz Kostienko specjalnie poszedl do wiezienia, dla slawy! Zydzi was tu sciagneli!

Jana przeszla obok, nie zwracajac uwagi na staruszke – czarniawa, z twarza jasna i otwarta, jak otwarte zlamanie.

– Potepiona! – wykrzyknela jej w twarz staruszka, ale Jana juz sobie poszla, calkiem obojetna.

Babcia poryla ostrymi oczkami w szyku i znalazla Sasze.

– Zydzi sciagneli – powtorzyla jeszcze raz. – Ty Zydzie! Zydzie i „Esesmanie”.

Ci, ktorzy stali z tylu delikatnie pchneli Sasze w plecy; szyk ruszyl.

– Re-wo-lu-cja! – drzalo i wibrowala na calym placu, zagluszajac bas na trybunie, rozmowy milicji przez radiostacje, glosy innych demonstrantow.

Tomasz Charnas
Splot.Art, 25 listopada 2009