Slowianska nasza mac

Jak tu mili moi nie byc rusofilem, kiedy jest matenka Rosja? A kiedy jeszcze uslyszy sie pukanie jej serduszka, jak w prozie Prilepina, to juz koniec, lkanie i ekspiacja za uporczywe unikanie schronienia sie pod jej dwuglowe skrzydla. Za zadziorna opornosc w przyjmowaniu jej pancernych, woniejacych samogonem zalotow. Nu, nicziewo, jeszcze sie posciskamy, kiedy matiusza zacznie znow, otrzasnawszy sie ze smuty, budowac eurazjatyckie imperium, co postuluja nacjonalbolszewicy, o ktorych jest opowiedziana przez Prilepina historia. Tytulowy Sankia (zdrobko od Alieksandra) jest ich mlodym aktywista, walczy. Pod sztandarem czerwonym z bialym koleczkiem i wen wpisanym czarnym symbolem, ale nie jak u Giermanca swasticzka, tylko sierpem i mlotem. To jest bowiem emblemat nazboli (nazi bolszewikow) Edzia Limonowa (kiedys w „Lampie” wam recenzowalem jego To ja, Ediczka), w powiesci nazywajacych sie Sojuszem Stworcow, Limonowa zas odnajdziemy w niej pod aliasem Kostienko. Ot i caly klucz.

Ci nazbole to siroty po ZSRR, ale najmlodszego pokolenia. Nie weterani Wojny Ojczyznianej i Afganistanu, tylko panki, ideowi chuligani i artysci, ktorzy polityke traktuja jako metaheppening. Przyszlo im dorastac w Rosji Gorbaczowa i Jelcyna, okrojonej, zdradzonej, sflaczalej, rozkradanej przez obcoplemiennych oligarchow, pompowanej pod prad zachodnim popkulturowym badziewiem, zarzadzanej przez skorumpowana paralityczna administracje. Z mitem poteznego Sojuza za plecami. I jak to sierotki, tesknia za mama, chca mame odnalezc, nie wierza, ze umarla, a jesliby nawet, to mozna ja wskrzesic. Z tej wiary wyprowadzaja swoja zajebista, choc diawolsko eklektyczna ideologie. Doktrynalne ramy dal jej Aleksander Dugin w swoich akademickich rozprawach o eurazjatyckiej geopolityce, na jezyk mlodego pokolenia przekladal szajbniety Jegor Letow, lider legendarnej pankowej Grazdanskoj Abarony, calym zas cyrkiem politycznie zarzadza Wodz Ediczka, literat i maciciel. Ruska dusza rozlegla, ideolo, co ja moze podkrecic, tez takie musi byc, z rozmachem. Ruskie psycho maniakalno-depresyjne wlasnie wchodzi w faze maniakalna, a to wrozy nowa przygode.

O tesknocie za nia pieknie Prilepin pisze. W ogole dal w Sankji pokaz literatury wysokich lotow, noblowskiej proby. I tylko fabularnie nieco nia wywinal, rezygnujac z trzymania sie arcyciekawie i bystrze uchwyconego burego realu ku zbednej sensacyjnosci w koncowej partii tekstu. Bo nazbole raczej nie posuwali sie poza ramy heppeningowe w akcjach bezposrednich, a Zachar im heroicznie kazal za orez chwycic i usilowac przewracania panstwowego. Taka troche zalosna w tym jest kompensacja marzenia za czyms na smiertelnie powaznie, z krwia i dymem prochowym, do czego nazbole nigdy sie nie posuneli mimo najwyzszej deklarowanej ochoty.

Za to pieknie prowadzi swojego bohatera, nakladajac na opisy sytuacji, w ktorych uczestniczy i dialogi jego wewnetrzny autokomentarz. Jedno po drugim padaja, w duzym stezeniu, piekne zdania, od razu kumamy, ze oto obcujemy z literatura parekselanz piekna. Czlowiek jest ogromna, szumiaca pustka, w ktorej miedzy bezmyslnie duzymi odleglosciami dzielacymi atomy hulaja przeciagi. Miedzy nami mowiac, ta proza przerasta Limonowowska. Wodz ma powaznego konkurenta. Mnie z Prilepinem mentalnie zbratal swietny fragment, w ktorym opisuje makabryczna zimowa podroz busem z trumna ojca, ktorego razem z matka odwozi z miasta na pochowek do zagubionej miedzy lasami rodzinnej wsi, droga nie do przebycia, ktora a jednak. To materializacja przez slowo slowianskiej szeleszczacej i wilgotnej duszy, pnacej sie od mrocznej klaustrofobii przywalonych ziemia korzeni do otwartej bezmiernej przestrzeni, do kipiacego ogniem slonca.

Nikt tak po mistrzowsku nie opanowal sztuki cierpienia jak Rosjanie. Cierpienia na rozne tematy, cierpienia na sto obcykanych do perfekcji sposobow. Cierpienia, ktore jest najlepszym tlem do pokazania histerycznej radosci i woli zycia. Zachar Prilepin wie, jak je przedstawic, w tej umiejetnosci zbliza sie do poziomu wysrubowanego przez Dostojewskiego, dlatego porownanie Sankji do Biesow nie jest reklamiarska fanfaronada. Ta proza jest znakomita odtrutka na mdle i letnie biadolenia zachodnich literackich ciot, branzlujacych sie uwierajaca jalowoscia egzystencji bialych sliskich robali w plesniowym serze panstwa nadopiekunczego. Pozdrawiam serdecznie.

Kazimierz Boleslaw Malinowski, Lampa - 2008-10-07

Купить книги:



Соратники и друзья