Wszystko mi jedno – wywiad z Zacharem Prilepinem

Przypisują mu miano głównego skandalisty wśród rosyjskich pisarzy. Brał udział w obu wojnach czeczeńskich, słynie z kontrowersyjnych wypowiedzi politycznych i aktywnie uczestniczy w wielu akcjach opozycyjnych w Rosji. W tym roku polscy czytelnicy mieli okazję poznać jego najważniejszą powieść, „Klasztor”, rozgrywającą się w pierwszym sowieckim obozie koncentracyjnym założonym w klasztorze-więzieniu na Wyspach Sołowieckich. I to właśnie ona jest przyczynkiem do naszej rozmowy.

Weronika Nykiel: Krytykuje pan „Archipelag GUŁag” Sołżenicyna. Miał pan zastrzeżenia do tego, że powieść nie została udokumentowana faktami, i zaproponował, żeby zamienić tę pozycję w spisie lektur szkolnych. Z jaką reakcją środowisk literackich spotkał się pan po takich wypowiedziach?

Zachar Prilepin: Już dawno przyzwyczaiłem się do różnorodnej reakcji, która nigdy nie jest taka sama. Jedni całkowicie cię popierają, drudzy wpisują na listę wrogów. Wszystko mi jedno. Ale pewien jestem jednego: jeśli dalibyśmy tę książkę do oceny dowolnej, bezstronnej grupie historyków, to wszyscy specjaliści, tak czy inaczej, przyznaliby, że książka w najlepszym wypadku zawiera zbyt dużo domysłów, a konkretnie: zmiana faktów, oczywiste falsyfikacje oraz praca w oparciu o niewiarygodne źródła.

Nie mówię nawet o tym, jaka byłaby reakcja rodziców, jeśli odbyłoby się w Rosji głosowanie. Zapewniam, że 90% byłaby za tym, by „Archipelag GUŁag” usunąć z programu. Wcale nie dlatego, że dotyczy represji, a w Rosji rzekomo nie chcą pamiętać o represjach. Bzdura.

Jeśli chodziłoby o „Opowiadania kołymskie”, to 90% głosowałaby za tym, żeby znajdowały się w kanonie lektur szkolnych.

„Archipelag…” to nieobiektywna i patetyczna książka.

Spodziewał się pan, że obie książki – „Klasztor” i „Archipelag GUŁag” – będą porównywane ze względu na podobną tematykę?

Nie bardzo się nad tym zastanawiałem. I nawet niespecjalnie je porównują. Napisałem fikcyjny utwór na temat jednego roku pod koniec lat 20., a Sołżenicyn czterotomową publicystyczną epopeję, dotyczącą trzydziestu lat istnienia sowieckiego systemu penitencjarnego.

Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Nie licząc tego, że w jego drugim tomie znajduje się rozdział o Sołowkach, w którym fakty przedstawił bardzo jednostronnie. Jego wąskie pole widzenia finalnie dało nie do końca prawdziwy obraz o łagrze.

I tradycyjne nagonki Sołżenicyna na bardziej doświadczonych kolegów po fachu – w tym wypadku na Gorkiego.

Kiedy Gorki pojechał na Sołowki, jechał nie po to, by móc usprawiedliwić łagier. Jechał po to, żeby zobaczyć, co tam się dzieje. I opisał to, co zobaczył. Gorki nie popełnił ani jednego błędu w opisie Sołowek.

Proszę sobie wyobrazić, że jutro zawiozą panią do więzienia, będzie pani chodzić na stołówkę, do tamtejszego teatru, na zajęcia terapeutyczne. Opisze pani to, co widziała. A za pół wieku napiszą, że jest pani draniem, ponieważ torturowano tam ludzi, a pani wszystkich okłamała.

I to jest podejście Sołżenicyna.

„Klasztor” nie jest utworem historycznym, jednak został oparty na faktach. Jak pan sądzi, czy mógłby się znaleźć w kanonie lektur szkolnych tak, jak „Archipelag GUŁag”?

Książka znalazła się już w spisie programu uniwersyteckiego.

Po pierwsze nie jest to moja sprawa, a po drugie zależy ona od wielu czynników. Niestety, nie zawsze literackich.

Wprowadzenie „Archipelagu GUŁag” do kanonu lektur było indywidualną decyzją Putina. Na Zachodzie z pewnością należy o tym pamiętać. Tam dwie trzecie społeczeństwa uważa Putina za stalinistę. A Putin to, niestety, typ liberała, jak na przykład Merkel lub wszyscy wasi polscy prezydenci przez ostatnie ćwierć wieku.

Fiodor Eichmans, pierwszy naczelnik obozu koncentracyjnego na Wyspach Sołowieckich (w powieści występuje jako Eichmanis) został przedstawiony jako interesujący człowiek. Jak pan sądzi, skąd bierze się tak osobliwa fascynacja takimi postaciami?

Ja nie czułem żadnej fascynacji. Pani uznała go za interesującego człowieka, ktoś inny za potwora. Opisałem złożoną osobowość. Nawiasem mówiąc, Stalin go rozstrzelał. Następnie już za czasów „demokracji” został zrehabilitowany. Oznacza to, że jest on „niewinną ofiarą stalinizmu”.

Uwielbiamy rzucać cyframi: Stalin rozstrzelał milion ludzi!

I oto jeden z tego miliona, a takich było dziesiątki tysięcy. Czeka, NKWD, GPU, kontrwywiad, biuro polityczne, armia, starzy bolszewicy, terroryści – połowa z nich poszła do odstrzału.

Uwielbiamy dyskutować – łagrami zarządzali ci źli, a w łagrach siedzieli ci dobrzy.

A ja zaproponowałem trochę bardziej złożony obraz.

Dlaczego właśnie Eichmanis utkwił w pana pamięci? Czy wyłącznie ze względu na opowieści pańskiego pradziadka?

Wierzy pani we wszystko, co opiszę w powieści?

A jeśli napisałbym, że Eichmanis to mój pradziadek, to też by pani uwierzyła?

To literatura piękna. Eichmanis jest jej postacią. Pojawia się łącznie kilka razy. Nie częściej niż dziesiątki innych postaci. Wydaje mi się, że to na panią miał silny wpływ, a nie na mnie.

Ostatnio dowiedziałam się o planach nakręcenia serialu na podstawie pana książki. Często zdarza się, że ekranizacja różni się od pierwowzoru literackiego. Czy jest coś, co mógłby pan doradzić reżyserowi, Aleksandrowi Veledinskiemu, podczas kręcenia serialu?

Nie, jest mi to obojętne. Niech robią, jak chcą.

„Anna Karenina” Tołstoja była ekranizowana 15 razy. Czy rady Tołstoja byłyby komuś potrzebne lub w jakiś sposób użyteczne?

Ma pan pewne doświadczenie aktorskie. Nie chce zagrać pan roli w tym serialu? Która z postaci szczególnie by panu odpowiadała?

Zagrałem w czterech filmach, to normalne doświadczenie. Zastanowimy się z reżyserem i być może kogoś zagram. Wszystko jedno kogo, każda z postaci jest moim dzieckiem.

Zamierza pan jeszcze kiedyś zajmować się tematyką łagrów?

Nie mam takich planów.

Rozmawiała: Weronika Nykiel

Booklips.pl, 15.09.2016